Do redakcji przyszedł list Justyny, której jej koleżanka zakonnica powierzyła w sekrecie to, co dzieje się za zamkniętymi murami zakonu. Ta historia dla wielu z was może być wstrząsająca.
„Zawsze miałam konkretne wyobrażenie na temat zakonnic. O ile wiedziałam, że niektórym księżom zdarza się bardzo grzeszyć, to siostry wydawały mi się takie niewinne. Mają sympatyczne twarze, uśmiechają się, są skromne i rozmodlone. Taka lepsza twarz Kościoła (…) Muszę przyznać, że trochę zmieniłam zdanie. Wszystko dzięki mojej dobrej koleżance.
W szkole nigdy bym nie pomyślała, że wybierze taką drogę. Ładna, pyskata, dobrze się uczyła, pamiętam nawet jej jednego chłopaka. Aż tu nagle dociera do mnie informacja, że postanowiła wstąpić do zakonu. Przez jakiś czas kontakt z nią był utrudniony, ale niedawno odświeżyłyśmy znajomość. Sama do mnie pisała, bo jej wspólnota zbierała ubrania dla potrzebujących czy coś takiego. Do każdego znajomego na FB się odezwała. Od słowa do słowa i tak jakoś się spotkałyśmy. Później znowu. Wtajemniczyła mnie trochę w niektóre sprawy, a nawet wprowadziła do domu zakonnego…
Teraz mogę powiedzieć, że przyjaźnię się z zakonnicą, co jeszcze niedawno brzmiało dla mnie absurdalnie. Gdzie ja, taka grzeszna i niepokorna, a gdzie siostra - poświęcająca całe życie modlitwie i pomocy innym. A jednak jakoś się dogadujemy. Głównie dlatego, że wcale nie jest taka święta. Podobnie jak jej szalone koleżanki w habitach (…) Nie wiem, czy zdradzam w tym momencie jakąś wielką tajemnicę, ale one jednak nie zawsze są takie grzeczne i rozmodlone. Zdarzają im się chwile słabości. Przy wiernych oczywiście odgrywają takie natchnione i unoszące się kilka centymetrów nad ziemią. Za zamkniętymi drzwiami zakonu dzieją się rzeczy, o których świecka osoba by nie pomyślała.
Poznałam np. historię pewnej siostrzyczki, która nagle zaczęła się bardzo źle czuć. Podejrzewano straszną chorobę, a to zwykła ciąża. Musiała zajść, kiedy była na świątecznej przepustce w domu. Wkrótce niestety poroniła, ale do dziś nie wiadomo, czy nie miała w tym swojego udziału. Tak czy owak - wykazała skruchę i została. Zakonnicą jest do dziś i to podobno wspaniałą.
Siostry między sobą rozmawiają bardzo swobodnie. Po cywilnemu. Zdarzają się przekleństwa, komentowanie wyglądu facetów, opowiadanie o swoich fantazjach i doświadczeniach. Wspólna masturbacja też raczej nikogo nie dziwi. Jakoś muszą sobie radzić z celibatem, a razem zawsze raźniej. Poza tym - niektóre mówią wprost, że związały się z Kościołem, bo żaden facet ich nie chciał…
Targają nimi takie same emocje, jak nami. Potrafią się mścić i upokarzać. Jedną z początkujących siłą rozebrały i schowały ubranie. Wszystko dlatego, że okazała się donosicielką. Skarżenie na innych to zresztą powszechna rzecz. Może nie w zgranej grupie, ale na etapie jej tworzenia. Zawsze trafi się ulubienica przełożonej, która dla niej szpieguje. Zakon to prawie jak dom z Big Brothera. Wszystko o tobie wiedzą i chętnie to wykorzystują. A wracając jeszcze do popędu - znikanie z kuchni warzyw i owoców o fallicznym kształcie to wcale nie legenda. Banany i ogórki są mocno strzeżone, bo zaraz siostry chcą je sobie przygarnąć.
To wszystko brzmi bardzo ludzko, ale z jedną rzeczą mam problem. Ze słów mojej koleżanki wynika, że większość dziewczyn traktuje to tylko jako pracę. Teatrzyk do odegrania. Są z biednych rodzin, nie mają urody, uczyć im się nie chciało, więc wstąpiły do zakonu. Niektóre otwarcie mówią, że nie wierzą w te bajki. Fucha jednak pewna. Ale czy taka dobra? Siostry naprawdę są wykorzystywane przez księży. Traktują je jak podgatunek człowieka. Z jednej strony cieszę się, że poznałam ten świat od kulis, ale z drugiej - o niektórych sprawach chyba lepiej nie wiedzieć. Teraz jak mijam jakąś siostrę, która niewinnie się uśmiecha, a w dłoni trzyma różaniec, to od razu sobie wyobrażam, co ona wyrabia w zakonie.
TO CO LUDZKIE I NATURLNE NIE JEST NAM OBCE, A NATURY NIE DA SIĘ OSZUKAĆ .
OdpowiedzUsuń