Pani Justyna w otwartym liście napisała, jak wygląda jej życie. To post przepełniony żalem i pretensjami nie tylko do mężczyzny, z którym się związała, ale i do siebie…
"Prawda jest taka, że większość z nas łudzi się, że nasi mężowie będą doceniać to, jak my się staramy i dbamy o ognisko domowe. Zawsze wyprane, wyprasowane, dzieci umyte, lekcje odrobione, obiad przygotowany i dom wysprzątany. Może i doceniają na samym początku, gdy chcą sprawić, że my uwierzymy, że ich to obchodzi. Niestety moim zdaniem oni wszyscy są tacy sami… Prędzej czy później zaczynają traktować nas jak służące, które nie myślą o niczym innym tylko o tym, aby wyprać ich majtki i ugotować rosół. Bo przecież my nie mamy innych marzeń, prawda?
Ja mam dość takiego życia i powiedziałam mężowi, że jeśli to się nie zmieni, będę chciała zacząć nowe życie, ale już bez niego. Nie tego spodziewałam się, gdy w pięknej białej sukni składałam przysięgę przy ołtarzu. Nie o tym myślałam, gdy mój ukochany wkładał mi obrączkę na palec. Chciałam partnerstwa i tego, żeby ktoś docenił moją pracę.
Nasze drogi się rozeszły bardzo szybko, bo już po 4 latach małżeństwa. On wiecznie zmęczony po pracy, od razu rozkładał się na kanapie i miał pretensje, że Antoś brudny, że ma siniaka i że jego siostra jakoś inaczej wychowywała swoje dzieci, bo zawsze jak do niej wpadał, to dom lśnił, a i dzieci były w czystych ubraniach. WOW, pomyślałam sobie. Idealna rodzina, taka zresztą jak mój mąż. Pierwszy do wydawania poleceń, ostatni do wyciągnięcia pomocnej dłoni.
W czasie gdy ja się staram rozdwoić, on do wszystkiego podchodzi na luzie, mówiąc: „Spoko, mamy czas”. No jasne, przecież to nie on musi ubrać dzieci, nakarmić, ubrać siebie i przygotować obiad. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że to ja go do tego przyzwyczaiłam…
Obiadki, deserki, zawsze umalowana, nigdy od niego niczego nie wymagałam, a gdy on zrobił kolację, to wychwalałam pod niebiosa. DLACZEGO NIBY? Czym różni się jego kolacja od mojej? I niestety taki syndrom zauważam u większości moich koleżanek. Jedynie takie, które wymagają czegoś do partnerów, mają w życiu lekko. Nauczone, że on zawsze stawia, za wszystko płaci, nie gotują, a dziećmi zajmują się babcie i ona, gdy ma na to czas po pracy. Wtedy ich mężowie nad nimi nadskakują. Czy tak powinno być?
Wychowana byłam w przeświadczeniu, że to ja MUSZĘ gotować, że to ja MUSZĘ sprzątać, troszczyć się o dzieci i dbać o wszystko, dosłownie o wszystko w domu. Jakie obowiązki ma mój mąż? Chodzi do pracy – czyli tak jak ja. A poza tym, gdy przychodzi z pracy, to musi jedynie wyjść z psem. Tak, wiem. Bardzo ciężkie zajęcie.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja (jak i pewnie większość z was, która to czyta) zaciskamy zęby i ze sztucznym uśmiechem wykonujemy czynności, które zabijają w nas kobiety, którymi byłyśmy, gdy nasi mężowie się w nas zakochali. Z czasem, gdy mamy coraz więcej obowiązków, oni widzą w nas kuchty, sprzątaczki, matki, a nie widzą w nas seksownych kobiet, którymi kiedyś podobno byłyśmy. Uciekają z domu do takich, które są nami sprzed kilkunastu lat. Wiem, że to nie fair, ale mało, który facet potrafi docenić nasze starania.
NIESTETY.
Nie chcę nikogo buntować, ale same odpowiedzcie sobie na pytanie: „Czy Wasi faceci robią dla Was tyle samo, co Wy dla nich?”. Założę się, że nawet nie jest to 1/4 tego, co Wy im dajecie. A dlaczego? Bo jesteśmy dla nich jak służące, które i tak będą trwały u ich boku, bo przecież tak wygląda rodzina. Otóż nie. Tak nie wyglądać powinna rodzina.
Czy Wasz dzień wygląda tak jak mój? Wieczorem przygotowujecie obiad na jutro, w czasie, Gdy Wasi mężowie bawią się z dziećmi lub oglądają telewizję. Gdy chcesz się wykąpać i ubrać w fajną bieliznę, Twój mąż mówi, że nie dziś, albo już śpi, bo przecież jest zmęczony. Rano nie tylko musisz przygotować siebie do pracy, ale dzieci – i koniecznie śniadanie dla wszystkich. A co robi mąż? No mąż nie może odwieźć ich do szkoły, bo przecież ma tak odpowiedzialną pracę, że nie może się spóźnić.
Ty z pracy przychodzisz godzinę wcześniej, taszcząc torby z jedzeniem, a u Twojego boku idą wkurzone na siebie dzieci. Głowa Ci pęka i akurat dostałaś okres, ale co to kogo interesuje. Szybko wpadasz do domu, zajmujesz się przygotowaniem obiadu, bo zaraz przyjdzie ON. TEN NAJWAŻNIEJSZY. Gdy siądzie do stołu, nie licz, że pochwali to, co ugotowałaś, bo przecież to Twój obowiązek. Broń Boże, jeśli będziesz się źle czuć i zamówisz pizzę. Wtedy możesz usłyszeć od niego: „Nie masz na co pieniędzy wydawać?”. Szkoda, że nie przeszkadzało mu to na początku randek, gdy co tydzień coś zamawialiście. Do wieczora zajmujesz się dziećmi, a Twój mąż funkcjonuje obok. Możliwe, że właśnie szykuje się na siłownię, bo przecież musi o siebie dbać.
Tak, jestem skończoną idiotką, że dałam się na to wszystko nabrać i uwierzyłam, że ktoś będzie traktować mnie jak partnera. Kochana, kiedy ostatnio zrobiłaś coś dla siebie? Kiedy usłyszałaś od swojego mężczyzny, że za Tobą szaleje. No właśnie. Odpowiedź burzy wszystko to, co sobie zaplanowałaś przed ślubem.
Czy jest szansa na udany związek?
Myślę, że tak, ale tylko wtedy, gdy na samym początku ustali się zasady. Nie może być tak, że Ty robisz wszystko i czujesz się tak, jakbyś we własnym domu była służbie. Nie pozwól na to, aby być ciągle sfrustrowaną i rozgoryczoną swoim życiem. Nie musisz być tak traktowana i do cholery wręcz nie powinnaś!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz